Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Krzyżacy w łódzkim czyli ...
#1
Krzyżacy w łódzkim, czyli wesoła wyprawa przemiłych zakonników na biało ubranych.


Działo się to w zamierzchłych czasach a bardziej dokładnie w 1331 roku. Tak jakoś we wrześniu. W zasadzie, w pierwszej połowie września. A konkretnie dwunastego. Jak wiadomo, Niemce lubią bardzo wrzesień. Pewnie dlatego, że akurat w tym czasie na liście Top Ten królowała piosenka niejakiego Ottona Von Lutterberga : „Jak napadać to tylko we wrześniu”. Otto, nie spokrewniony ani z Marthinem Lutherem Kingiem, ani z Marthinem Luterem, i generalnie wkurzony lekko na króla naszego Władka Ł. za jego harce z Litwinami po zakonnej ziemi, nie wytrzymał, najadł się, napił, odprężył, dziewkę jakowaś zbałamucił, poczym kazał sobie zbroję błyszczącą nakładać. Błysk zbroi, uzyskiwano dzięki paście polerskiej „Błysk” po niemiecku – Blitz. A stąd do Blitzkrieg’u już dwa kroki. Wykonawszy wcześniej podane czynności, Otto wysłał kilka sms’ów (w tym 2 bezpłatne) i już po chwili, miał do dyspozycji kwiat rycerstwa w habitach. A konkretnie dwustu. Nie... dwustu jeden bo przybył też przyszły wielki mistrz (the great master), Dietrich von Altenburg. On co prawda sms’a nie dostał, ale spać nie mógł i się stale szwendał po dziedzińcu. Otto stwierdził jednak, że 200 a nawet 201 to żadna siła. Nawet coś podobno mruczał pod przyłbicą, że to arsch a nie armee. Kazał więc bić w dzwony (läuten po ichniemu). Nie wiem czemu, ale bicie a szczególnie w dzwony bardzo pomagało. Ottonowi też pomogło. Bo już po kwadransie ( viertelstunde), miał pod swoja komendą dwa tysiące ciężkiej kawalerii (ritter mit tarcza und kuń) oraz pięć tysięcy lekkiej jazdy (ritter und kuń) i piechoty (infanterie lub pantoffelantrieb). 12 września 1331 roku, z tymi siłami, Otto von Lutterberg wlazł do Wisły i niestety nie utonął.

A co było dalej... dowiecie się w drugiej części.
Vaderian (Lodz - Poland)
"...i spalmy jedzenie nim przyjdą Francuzi, chociaż wiem jak ciężko podpalić barszcz..." Woody Allen
Odpowiedz
#2
Vaderian napisał(a):Otto von Lutterberg wlazł do Wisły i niestety nie utonął.
Zgadza się, nie utonął, ale podobno dostał wysypki na goleniach od wody IV klasie czystości. :-D
L.
Odpowiedz
#3
i monetek troche zagubil Ale jak mowia znalezione nie kradzione :lol: :cwaniak:
Odpowiedz
#4
obert8 napisał(a):Ale jak mowia znalezione nie kradzione :lol: :cwaniak:
Dobrze, że koleżeństwo kolegi Archeo tego nie przeczyta :->
Odpowiedz
#5
Już będąc po kolana w wodzie, wysłał wieści do Janka Luksemburskiego (fan Radia Luksemburg). „Chopie, ty se w kulki nie leć, tylko 21-ego masz być pod Kaliszem” – tak napisał atramentem sympatycznym. I to był błąd. Bowiem Janek L. zwany też Ślepym, drukowanego już nie mógł przeczytać a co dopiero niewidocznego. Białą więc kartę wywalił do kosza (początki recyklingu) i poszedł spać. I próżno go było później szukać pod Kaliszem.
Otto von Lutterberg pognał ku Kaliszowi jakby włączył dopalacze. Najsampierw wesoła kompania zakonna podzieliła się na dwie grupy. Pierwsza nawiedziła Łęczycę, gdzie raczyła oblegać zamek. Władek Ł. z odsieczą nie zdążył, więc Otto wraz z kolegami bardzo popsuli zamek. Na tyle, że klucz już się nie przekręcał (dopiero Kazik W. go naprawił). Następnie udali się do kościoła aby pomodlić się, gdyż byli praktykującymi katolikami. Tam doszło do przypadkowego zaprószenia ognia. Niejaki Günter von Brandstifter przez przypadek, podpalając papierosa, odrzucił zapaloną pochodnię na stertę drewnianych desek i kłopot gotowy.
Żegnani przez rozentuzjazmowany tłum Łęczycan którzy na drogę obdarowali ich dobrem wszelakim, towarami luksusowymi, złotem, srebrem i biżuterią niekiedy darowywaną wraz z uszami i palcami, udali się do Szadku. Jednocześnie druga grupa wpadła na chwilkę do Uniejowa, podobnie jak grupa pierwsza troszkę popsuli zabudowania Uniejowa. I podobnie jak koledzy, zaglądnęli do kościoła w celu modlitewnym. I cóż za niefart. Brat Güntera von Brandstifter, niejaki Hermann też tak jakoś nieopatrznie odłożył pochodnię na worek z siarką. Niestety. Straż nie zdążyła. W podzięce za wizytę, ludność tubylcza obdarowała przesympatycznych rycerzy złotem, srebrem, suknami, końmi, szatami i ozdobami. Wybaczyła im też pohańbienie kobiet i panien, biorąc to za działanie pod wpływem alkoholu.
Chłopcy, rozochoceni miłym przyjęciem i pożegnaniem, postanowili odwiedzić sąsiadujący z Uniejowem, Spicimierz. I pomimo lekkiego oporu jego prywatnego właściciela, niejakiego Pawła O. który twierdził, ze dopiero co kupił Spicimierz i jeszcze nawet posprzątać nie zdążył, nawiedzili go tłumnie. Poczęstowali go na przeprosiny papieroskiem i znów nieopatrznie Hermann von Brandstifter gdzieś zapodział 30 zapalonych pochodni. No i Spicimierz też się popsuł.

c.d.n.
Vaderian (Lodz - Poland)
"...i spalmy jedzenie nim przyjdą Francuzi, chociaż wiem jak ciężko podpalić barszcz..." Woody Allen
Odpowiedz
#6
Szadek z drewnianą zabudową nie oparł się nałogowi tytoniowemu Güntera von Brandstifter. Drewniana fara, dzwonnica i plebania długo jeszcze oświetlała okoliczne miejscowości z Wielka Wsią w szczególności. Otto von Lutterberg zawiedziony nikłym zainteresowaniem ich wizytą w Szadku, postanowił turystycznie odwiedzić Sieradz. Ku zdziwieniu Ottona i zażenowaniu Güntera, Sieradz okazał się także warownią drewnianą. Ale cóż było robić. Służba nie drużba. Z zapisków niejakiego Sienkiewicza Henryka, który w onych czasach ukrywał się w krzakach z notatnikiem, przełożony dominikanów, niejaki Mikołaj, próbował namówić Güntera na rzucenie palenia i kuracje odwykową w postaci plastrów N. Niestety, robił to poprzez komtura elbląskiego i wielkiego szpitalnika (musiał mieć kilka kondygnacji) Hermana von Oettingena. A ten, nie umiejąc korzystać z tłumacza online, powtarzał tylko „Ne prest”, co w języku tych co nadziali św. Wojciecha, oznaczało – nie rozumiem. Tak więc, zanim Mikołaj wytłumaczył o co biega, Günter zdążył już połazić z pochodnią po warowni. Nic dziwnego, że ostatnie słowa Mikołaja „I ty mnie też, ciulu...” zagłuszył trzask gorejącego ognia.
Całe rozradowane towarzystwo, przez Charłupię Małą (poszła z dymem) udali się do Warty która zupełnie przypadkiem leży nad Wartą, która to z kolei Warta przez Wartę nie przepływa. A że warcianie warty nie wystawili, to i krzyżacy mogli im miłą niespodziankę sprawić. Pojedli, popalili, pogwałcili i pojechali. 4 x P. I tak dojechali na dziewiąty dzień do Kalisza (tyle samo idzie list z Malborka do Kalisza obecnie), zaprószając ogień w okolicznych wsiach i miasteczkach, m.in. w Koźminku. Pod Kaliszem obydwie grupy przywitały się serdecznie. Otton Von Lutterberg przez 3 dni wypatrywał Janka Luksemburczyka, aż w końcu ktoś mu potłukł lornetkę. Był to Dietrich von Altenburg który miał już dość tej wycieczki i dwu dniowego wystawania pod Kaliszem. Kaliszanie postąpili bowiem wbrew regułom gościnności i nie wpuścili krzyżackiej ekipy turystycznej do grodu. Krzyżacy nie wyposażeni w namioty i karimaty, poskładali nędznawe szałasy na łąkach nad rzeką Prosną. I nawet rzeka wykazała brak gościnności bo wylała. Sami wiecie jak trudno jest pływać w zbroi. Za to łatwo jest nurkować. I tak, 40 rycerzy przystąpiło do pierwszych lekcji nurkowania na poziomie zaawansowanym. Wtedy to padł rekord wpisany do księgi Guinessa w długości przebywania pod wodą bez oddychania. Rekord ten wynosi 679 lat i z każdym rokiem się powiększa.
Zniechęceni i przemarznięci, postanowili wrócić do domu. Niestety, droga powrotna jak w mordę strzelił, wypadała im przez Płowce.
A było to 27 września 1331 roku...

Ale to już inna historia.

All rights reserved by Andrzej „Vader” Vaderian.
Vaderian (Lodz - Poland)
"...i spalmy jedzenie nim przyjdą Francuzi, chociaż wiem jak ciężko podpalić barszcz..." Woody Allen
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości