Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Skierniwice i okolice
#1
WIELKA WOJNA NA ZIEMI SKIERNIEWICKIEJ

Piotr Szlanta


W walkach toczonych w 1915 roku nad Bzurą i Rawką Niemcy długo wierzyli, że uda im się przełamać rosyjski front za pomocą gazów bojowych – ksylenu i chloru. Ten ostatni wypuszczano ze specjalnych butli w momencie, gdy pojawił się sprzyjający wiatr. Nie było to wcale proste.

W pierwszych tygodniach wojny główne walki na froncie wschodnim toczyły się w Prusach Wschodnich i Galicji. Na lewym brzegu Wisły działania przesłonowe prowadziły słabe jednostki obu stron, złożone głównie z wojsk drugiego rzutu: kawalerii i oddziałów granicznych.

Dopiero pod koniec września 1914 roku z południowej Kongresówki wzdłuż linii Kielce – Radom ruszyła na Warszawę nowo sformowana 9. Armia, dowodzona przez gen. Augusta von Mackensena. Jej lewe skrzydło w rejonie Koluszek zabezpieczała dywizja landwehry gen. Bredowa, a w pobliżu Skierniewic operowała 8. Dywizja Kawalerii gen. von der Schuleburga.

Gdy Niemcy podeszli pod Warszawę, Rosjanie przystąpili do kontruderzenia. W tym celu wykorzystali świeże korpusy syberyjskie. 11 października Niemcy wycofali się na bardziej dogodne pozycje. Tego dnia ich kawaleria nie była już w stanie przełamać rosyjskich pozycji nad Rawką. Idąca jej na pomoc 21. Brygada Landwehry wkroczyła do Skierniewic, a brygada landsturmu gen. Hoffmanna do Łowicza. Jednak napór rosyjski wzmógł się na tyle, że 17 października sytuacja Niemców stała się krytyczna. Przeważającym siłom rosyjskiej kawalerii udało się zdobyć przyczółki na lewym brzegu Bzury w rejonie Sochaczewa. Trzy dni później rosyjska 2. Armia przystąpiła do generalnej ofensywy. Mackensen chciał zabezpieczyć swoje prawe skrzydło i nie dopuścić do wejścia Rosjan do Wielkopolski. Dlatego postanowił wycofywać się bezpośrednio na zachód na linię Biała–Skierniewice–Łowicz, przenosząc walki na zachodnie Mazowsze. Uchodzący Niemcy niszczyli drogi, mosty, instalacje kolejowe i telegraficzne oraz podpalali składy węgla.

GAZY NA FRONCIE

22 października 9. Armia obsadziła pozycje obronne na linii Rawa–Łowicz. Z powodu liczebnej przewagi Rosjan oraz klęski sojuszniczej 1. c.k. Armii w bitwie pod Dęblinem Mackensen zmuszony był wydać rozkaz opuszczenia i tych stanowisk. Jednak niespełna miesiąc później linia frontu znów przebiegała przez ziemię skierniewicką. W listopadzie 1914 roku Niemcy pobili Rosjan pod Łodzią i ponownie ruszyli na wschód. Skierniewice zajęto bez walki. Po wkroczeniu do miasta Mackensen nakazał zbadać stan carskiego pałacu, zakazał urządzania tam kwater i wystawił straż wokół obiektu. Podobną opiekę roztoczono nad pałacem księcia Jerzego Radziwiłła w pobliskim Nieborowie.

W połowie grudnia 1914 roku linia frontu ustabilizowała się na najbliższe siedem miesięcy; przebiegała od Wisły w rejonie Wyszogrodu poprzez dolną Bzurę i Rawkę aż do Pilicy w rejonie Rawy. Podejmowaniu działań zaczepnych nie sprzyjał bagnisty teren, ograniczona z powodu mgieł i deszczy widoczność, utrudniające dowóz zaopatrzenia rozjeżdżone i błotniste drogi. Coraz bardziej doskwierał brak amunicji artyleryjskiej. Wkrótce temperatura spadła poniżej zera i zaczął padać śnieg. Obie strony przeszły do wojny pozycyjnej, rozbudowując intensywnie swe stanowiska. Mimo ciężkiej sytuacji nie tracono humoru. Niemieccy żołnierze nazywali swoje schrony azylem dla bezdomnych czy schroniskiem pod granatem. Dwóm psom będącym w sztabie jednej z jednostek nadano imiona Rawka i Bzura.

Ludność cywilna przyjęła okupantów chłodno, ale spokojnie. Władze okupacyjne wprowadziły m.in. stały kurs rubla wobec marki, czas środkowoeuropejski i kalendarz gregoriański. Zniesiono święta państwowe z okazji urodzin różnych członków carskiej rodziny i skonfiskowano część rosyjskich dóbr państwowych. W kontaktach z administracją można było posługiwać się językiem polskim. W okupowanych miastach nadawano ulicom i placom tymczasowe niemieckie nazwy: np. w Łowiczu był plac Cesarza Wilhelma i aleja Mackensena. Na tyłach frontu pojawiły się ogniska chorób – tyfusu plamistego, dyzenterii, szkarlatyny i cholery. Rosjanie zarządzili ewakuację ludności z rejonu przyfrontowego, a tamtejsze miejscowości silnie fortyfikowali.

Jesienią 1914 roku, gdy okazało się, że tocząca się wojna nie będzie krótka, zaczęto gorączkowo poszukiwać metod wyjścia z impasu. Jedną z możliwości wydawało się wykorzystanie nowych rodzajów broni – w tym chemicznej. W grudniu 1914 roku szef berlińskiego Instytutu Chemii Fizycznej i Elektrochemii prof. Fritz Haber przekonywał niemiecką generalicję: staje się coraz bardziej oczywiste, że prowadzenie wojny na dwa fronty i uwikłanie naszych wojsk w ciężkie walki pozycyjne na zachodzie stawia pod znakiem zapytania możliwość szybkiego zakończenia działań wojennych. Jedynie masowe użycie gazów bojowych może radykalnie zmienić sytuację militarną na naszą korzyść. Mimo zakazu stosowania broni chemicznej przez konwencje haskie z 1899 i 1907 roku słowa te znalazły posłuch.

DZIESIĘĆ PUŁKÓW PRZESTAŁO ISTNIEĆ

W styczniu 1915 roku niemieckie naczelne dowództwo postanowiło przeprowadzić atak gazowy w pasie działania 9. Armii. Sprzyjały temu wysunięte o około 20–30 km na wschód pozycje i wiatry, wiejące tu z reguły właśnie na wschód. W ten rejon skierowano niedawno sformowany specjalny 36. Pułk Saperów. Kwaterę dowództwa 9. Armii ulokowano w Nieborowie. Natarcie rozpoczęto 31 stycznia 1915 roku. Po trzygodzinnym przygotowaniu artyleryjskim do ataku ruszyła piechota, jednak natknęła się na silny ogień nieprzyjaciela. Okazało się, że ostrzał chemiczny z wykorzystaniem 18 tys. pocisków gazowych kalibru 150 mm nie przyniósł spodziewanych skutków. Użyto bromku ksylitu, czyli ksylenu – C8H9Br. Gaz podrażniał skórę i oczy, a jego wdychanie prowadziło do obrzęku górnych dróg oddechowych. Nadto mógł powodować senność, ból i zawroty głowy, skurcze mięśni, a w pewnych warunkach pobudzenie lub stan zbliżony do narkozy. Jednak w niskiej temperaturze ksylen nie chciał się rozprężać, a pociski z nim grzęzły w głębokim śniegu. Drugiego dnia bitwy Niemcy zdobyli Wolę Szydłowiecką, a trzeciego Humin. Kolejnego dnia niemiecka piechota nie osiągnęła znaczących postępów. Za to Rosjanie przeprowadzali zmasowane kontruderzenia – na odcinku 10 km skoncentrowali aż 11 dywizji piechoty, podciągnęli też artylerię. Nacierającym Niemcom brakowało amunicji. Uzyskane przy wysokich stratach tereny nie miały żadnego taktycznego znaczenia. W takiej sytuacji 5 lutego Mackensen rozkazał wstrzymać atak. Niemcy wzięli do niewoli 7 tys. jeńców. Osiem carskich dywizji tylko w pierwszych trzech dniach bitwy straciło łącznie 40 tys. żołnierzy, a dziesięć pułków praktycznie przestało istnieć. Najważniejsze było to, że zmagania odwróciły uwagę Rosjan od planowanej ofensywy Niemców w Prusach Wschodnich (tzw. zimowa bitwa nad jeziorami mazurskimi).

7 lutego 1915 roku front w rejonie Łowicza odwiedził sam cesarz Wilhelm II. W miejscowości Kompina dokonał przeglądu delegacji oddziałów frontowych i przyjął ich defiladę. Po wygłoszeniu mowy odznaczył żołnierzy Żelaznymi Krzyżami. Następnie kolumna 25 samochodów z monarchą udała się do Nieborowa, gdzie w asyście sztandarów pułków walczących na tym odcinku frontu odprawiono nabożeństwo w ogrodzie pałacowym. Z dala dochodził huk dział. W 9. Armii służył najmłodszy syn cesarza Joachim, który odniósł ranę postrzałową w udo podczas walk w Prusach Wschodnich. Troskliwa matka cesarzowa Augusta Wiktoria prosiła, aby umieścić go z dala od niebezpieczeństw, i regularnie dowiadywała się od jego przełożonych o stanie syna. W połowie marca 1915 roku do 9. Armii przybyli natomiast zupełnie inni goście. Pięciu amerykańskich oficerów (Stany Zjednoczone wciąż były neutralne) postanowiło zapoznać się z warunkami wojny pozycyjnej. Jednak Mackensen nie przyjął ich zbyt ciepło, gdyż właśnie od kilku dni Rosjanie ostrzeliwali pozycje jego żołnierzy importowaną amunicją artyleryjską made in USA.

Względny spokój na tym odcinku frontu trwał do końca kwietnia 1915 roku. 27 kwietnia książę bawarski Leopold – nowy dowódca 9. Armii – otrzymał rozkaz podjęcia działań pozorujących natarcie, mających odwrócić uwagę Rosjan od planowanej ofensywy pod Gorlicami. Podległe mu wojska, prowadząc nasilony ostrzał artyleryjski na wybranych odcinkach oraz wzmożoną aktywność patroli i saperów, miały sprawiać wrażenie przygotowywania generalnego uderzenia. Te działania pozorujące prowadzono do 3 maja. Dokonywane w następnych dniach intensywne rozpoznanie poprzez nasłuch radiowy, lotnictwo i aktywność patroli wykazały wzmożoną aktywność Rosjan na tyłach. Lotnicy donieśli o pospiesznej budowie drugiej linii obrony w rejonie Grójca i Błonia. Jednak pozycje nad Bzurą i Rawką nawet nie drgnęły.

ATAKI GAZOWE

W połowie maja Niemcy po raz kolejny zdecydowali się na użycie broni chemicznej. Tym razem planowano wypuścić gaz (chlor) prosto z butli i poczekać, aż wiatr zaniesie go nad pozycje nieprzyjaciela. Taką taktykę użycia broni chemicznej określano mianem ataku falowego. Chlor miał tę zaletę, że był cięższy od powietrza, a zatem dobrze nadawał się do penetrowania okopów. Podobnie jak ksylen powodował podrażnienia i uszkodzenia górnych dróg oddechowych, a w przypadku wchłonięcia dużej ilości – obrzęk płuc i śmierć. W wilgotnym środowisku powstawał z niego działający żrąco na skórę i błonę śluzową kwas solny. Przygotowania do natarcia zakończono do 22 maja, umieszczając butle z gazem w rejonie wsi Humin. Leżała ona w pasie natarcia XVII Korpusu, który wraz z dwiema sąsiadującymi z nim na skrzydłach dywizjami miał nacierać w kierunku na Błonie. Ze względu na zbyt słabe wiatry kilkakrotnie przekładano datę ataku. 30 maja Leopold podjął rozkaz rozpoczęcia operacji następnego dnia.




Zgodnie z rozkazem dowódcy 31 maja o godz. 2.45 wypuszczono chlor z 12 tys. butli. Jednak już po półgodzinie dowództwo XVII Korpusu zameldowało, że tym razem gaz zbyt szybko przeleciał nad stanowiskami Rosjan, a oddziały szturmowe napotkały silny ogień nieprzyjaciela i domagały się wsparcia artyleryjskiego. To zaś było niemożliwe. Wobec takiego obrotu spraw Leopold wstrzymał natarcie. Tym razem gaz został zanadto rozrzedzony z jednej strony przez zbyt silny wiatr, z drugiej – przez długie wypuszczanie go z butli. Według relacji wziętych później jeńców straty Rosjan wyniosły 1200 zabitych i 3100 rannych. Gazem zatruło się także 56 Niemców.

Mimo niepowodzeń naczelne dowództwo niemieckie wciąż liczyło, że dzięki użyciu broni chemicznej uda się w końcu przełamać linie Bzury i Rawki. Na kolejne miejsce uderzenia wybrano wąski, bo zaledwie trzykilometrowy, odcinek przy ujściu rzeki Suchej do Bzury. Nie chcąc polegać wyłącznie na tej broni, w rejonie przewidzianego uderzenia skoncentrowano artylerię. Tym razem zadbano o wystarczające zapasy amunicji. 12 czerwca o godz. 3.30, po długotrwałym ostrzale artyleryjskim, rozpoczęto wypuszczanie gazu. Jednak z powodu nagłej zmiany kierunku wiatru po 5 minutach zakręcono zawory. W tym krótkim czasie zdążono opróżnić już co trzecią z 4,5 tys. butli. Mimo to udało się osiągnąć względny sukces. Nacierający XVII Korpus na szerokości 6 km wdarł się w pozycje rosyjskie na głębokość 2 km. Wzięto przy tym 1660 jeńców, osiem dział i dziewięć karabinów maszynowych. Straty własne wyniosły 1100 ludzi, z czego 350 padło ofiarą gazu.

Po tym stosunkowo zachęcającym wyniku Leopold postanowił kontynuować natarcie i poszerzyć wyłom w linii frontu – tym razem w rejonie Humina. Jednak z powodu zmiennych wiatrów zmuszony był odłożyć planowane natarcie. Po tym, jak 28 czerwca odwołano kolejne natarcie, gen. Paul von Hindenburg, naczelny dowódca frontu wschodniego, postanowił ostatecznie poniechać planów frontalnego uderzenia 9. Armii na oddaloną o 60 km Warszawę. Formacja ta miała odtąd oczekiwać wyników koncentrycznego natarcia, prowadzonego z rejonów leżących na wschód od Wisły, mianowicie z Przasnysza oraz Przemyśla. Z tego powodu z jej składu sukcesywnie wyłączano poszczególne korpusy, kierując je na inne odcinki frontu.

TRAGEDIA WZGARDZONEJ MIŁOŚCI

Sukcesy tych działań zaczepnych doprowadziły Rosjan do podjęcia decyzji o ewakuacji Królestwa Polskiego. W nocy z 16 na 17 lipca jednostki rosyjskie opuściły swe pozycje nad Bzurą i Rawką. Rankiem 17 lipca Niemcy przystąpili do pościgu i jeszcze tego dnia doszli do drugiej linii pozycji rosyjskich pod Warszawą, rozciągających się między Grójcem a Błoniem. Pod jej osłoną trwała gorączkowa ewakuacja miasta. Po jej zakończeniu Rosjanie opuścili i tę rubież. Rankiem 5 sierpnia pododdziały 9. Armii wkroczyły do Warszawy.

W opisywanych walkach na ziemi skierniewickiej brali udział liczni Polacy. Do 9. Armii przez pewien czas przynależał XVII Korpus, którego żołnierze rekrutowali się z Pomorza Gdańskiego. W jednostkach landwehry służyli żołnierze ze Śląska i Poznańskiego (np. dywizja Bredowa), a oficerem ordynansowym w sztabie 9. Armii był polski ziemianin Bohdan Hutten-Czapski. Także po stronie rosyjskiej nie brakowało polskich rekrutów i oficerów. Wśród tych ostatnich można wymienić choćby carskiego pułkownika Józefa Dowbora-Muśnickiego czy Gustawa Paszkiewicza, późniejszego generała Wojska Polskiego i uczestnika kampanii wrześniowej.

Generalnie broń chemiczna rozczarowała Niemców. Przygotowania do jej użycia, zwłaszcza zaś rozmieszczanie butli na pierwszej linii, było zajęciem żmudnym i niebezpiecznym. Musiało się odbywać nocą i być zamaskowane przed obserwacją nieprzyjaciela. Czasem przez kilka dni trzeba było czekać na korzystny wiatr, mając w pogotowiu butle gotowe do otwarcia. Przypadkowy pocisk wrogiej artylerii mógł doprowadzić do rozerwania lub rozszczelnienia butli, czego skutki mogły być katastrofalne. Poza tym efekt użycia gazu zależał od kaprysów pogody: wilgotności powietrza, siły i kierunku wiatru. Niespodziewana zmiana kierunku wiatru już podczas ataku często prowadziła do strat własnych. Poza tym w pierwszych miesiącach 1915 roku nie wprowadzono jeszcze do powszechnego użytku masek przeciwgazowych. Przed skutkami broni chemicznej żołnierze chronili się, przytykając do ust i nosów mokre szmatki mające absorbować gaz. Koniom natomiast zakładano na głowy worki ze zmoczonym sianem. Podtrutych gazem żołnierzy próbowano leczyć za pomocą aparatów tlenowych.

Główny orędownik użycia broni chemicznej prof. Fritz Haber w 1918 roku został uhonorowany Nagrodą Nobla za syntezę amoniaku. Wywołało to oburzenie aliantów, oskarżających go o popełnienie przestępstw wojennych. Kontrowersyjny uczony kierował berlińskim instytutem chemicznym aż do 1933 roku. Wtedy został z niego usunięty za żydowskie pochodzenie, choć judaizm porzucił na rzecz protestantyzmu w wieku 25 lat. Ciężko schorowany i załamany, zmarł wkrótce na emigracji. Inny uchodźca z hitlerowskich Niemiec Albert Einstein pisał o nim: On był tragedią niemieckich Żydów, tragedią wzgardzonej miłości.

[ Dodano: 21 Marzec 2007, 09:41 ]
artykuł cytowny z Mówią Wieki.Żeby nie było że naruszam wartości intelektualne:-))i z nich korzystam
Odpowiedz
#2
Tekst jest chyba najlepszy jaki czytałem o Rawce - nic dziwnego bo napisał doktor z UW, spec od Niemców! Polecam stronę Mówią Wieki - tam znajdziecie jeszcze fotki z tego tekstu.
Jak nie, jak tak!
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości