Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Archeologiczne Eldorado na wrocławskim Nowym Targu
#1
źródło:
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751...&startsz=x

Archeologiczne Eldorado na wrocławskim Nowym Targu
...

Beata Maciejewska 2011-06-12, ostatnia aktualizacja 2011-06-09 18:21:43.0

To najbardziej sensacyjne badania archeologiczne we Wrocławiu - w mierzwie zalegającej Nowy Targ zachowały się przez 700 lat ludzkie dłonie, pieczęć papieża Benedykta XI, fałszywe kości do gry i średniowieczna lodówka. A także ślady "naszych", zanim wyrzucili ich "obcy".
Wykopaliska zaczęły się w listopadzie ubiegłego roku, bo pod Nowym Targiem ma zostać wybudowany parking. To największe - po badaniach na placach Dominikańskim i Wolności - pole archeologicznej eksploracji we Wrocławiu. Łącznie 35 arów wielkiego bałaganu. Archeolodzy dokopali się właśnie do średniowiecznego miasta.

- Na placu zalegały błoto i mierzwa, niemal brak śladów wysypywania piaskiem. Rynek sprzątano znacznie częściej. Ale był on reprezentacyjnym placem Wrocławia, a Nowy Targ tylko rynkiem pomocniczym. Nikt się nie wysilał, żeby zrobić zeń salon. Od końca XII wieku poziom placu podniósł się o ponad cztery metry - tłumaczy prof. Jerzy Piekalski, który kieruje pracami archeologicznymi na Nowym Targu.

Bałagan jest konserwujący. I demaskujący. Wiadomo, kto tu mieszkał, jak pracował i jak oszukiwał. Wszystkie grzechy zostały policzone, a lista obecności zrobiona.

Nasi mieli liche chaty

Najpierw ten teren zajęli "nasi", czyli autochtoni. Narodowość określić trudno, ale "nasi" to miejscowi, w przeciwieństwie do "obcych", czyli przybywających z Zachodu osadników, zwanych "gośćmi" lub częściej "Niemcami".

"Nasi" pojawili się dopiero pod koniec XII wieku. Wcześniej stał tu tylko kościół św. Wojciecha, strzegący cmentarza, który ciągnął się przez teren późniejszego Rynku aż do kościoła św. Elżbiety.

"Nasi" nie byli hedonistami, żyli bardzo skromnie. Zbudowali zrębowe chaty (z poziomo i warstwowo ułożonych bali drewnianych łączonych w narożnikach za pomocą zacięć) i klecie plecionkowe. Liche, jak się je porównuje z budownictwem o konstrukcji szkieletowej, czyli tak typowym dla Niemiec "fachwerkiem". Wprawdzie prof. Piekalski wzdraga się na słowo "liche", bo jak podkreśla, ma duży szacunek dla miejscowej kultury, ale tutejsze pomysły architektoniczne przegrywały z zachodnim importem. Tyle że ulice robili porządne: najpierw wbijali słupy drewniane, na nich układali co 3-4 m dźwigary (poprzecznie do biegu ulicy), potem wzdłuż linii ulicy kładli legary, a na końcu (znów poprzecznie) grube na 4-6 cm dranice. Plac można było przejść suchą nogą, a nawet przejechać lekkim wozem. To ważne, bo teren był błotnisty, zalewowy, a buty drogie.

Nie wiadomo, z czego mieszkańcy się utrzymywali, choć przez lata archeologowie i historycy utrzymywali, że byli rzemieślnikami. W latach 60. prof. Józef Kaźmierczyk przebadał teren przy nieistniejącej już ul. Drewnianej (między Nowym Targiem a Nankiera) oraz obok kościoła św. Wojciecha. Znalazł pozostałości pracowni rzemieślniczych - kowalskich i ślusarskich, wysokiej klasy noże ze stali damasceńskiej i odpady z pracowni złotniczych, drobne przedmioty i naczynia drewniane, buty, pasy, pochewki noży. Ale na samym Nowym Targu śladów po produkcji rzemieślniczej właściwie brak.

- Odkryliśmy tylko XIII-wieczną pracownię szewską, o czym świadczy mnóstwo ścinków nowych skór, rzeźnię oraz cegielnię z pozostałościami źle wypalonych cegieł - mówi archeolog Kamila Marcinkiewicz, zastępca prof. Piekalskiego.

Cegielnia badaczy zaskoczyła. - Bo stara, czynna w tym samym czasie co warsztat szewski. Znamy mieszczańskie cegielnie, ale XIV-wieczne. Przypuszczam, że ta mogła zostać założona dla potrzeb budującego się kościoła św. Wojciecha lub pobliskiego szpitala pw. Ducha Świętego - tłumaczy Piekalski.

Jedno jest pewne - w drugiej połowie XIII wieku domy i klecie zostały zrównane z ziemią, a "nasi" się musieli wynieść. Nowy Targ zaczął swoją karierę targową, jako rynek pomocniczy w lokacyjnym mieście, urządzanym przez kolonistów z Zachodu.

Poszukiwana ręka wisielca

"Ma kształt kwadratu, środek pokryty jest błotem i hałdą ziemi, służy jako miejsce postoju przybyszów i ich bydła" - tak na początku XVI wieku opisał Nowy Targ Bartłomiej Stein. Handlowano tu nabiałem, warzywami i drewnem, tutaj też znajdowały się pierwsze wrocławskie kuźnie, szopa do wypalania wapna i kierat do jego rozbijania.

Po bydle została mierzwa i drewniane konstrukcje, służące do segregacji zwierząt, po kupcach resztki drewnianych kramów i ludzkie dłonie. A może nawet stopa w bucie i kawałek podudzia.

- Dłonie są dwie, jedna z fragmentem ramienia. Wygląda na to, że złamano je krótko przed śmiercią lub zaraz po śmierci. Takie ślady powstają przy rozciąganiu kości (trzeba jednak do tego użyć ogromnej siły) lub przy łamaniu ich tak, jak się łamie gałąź na pół - tłumaczy antropolog Małgorzata Bonar, specjalizująca się w medycynie sądowej.

Archeolodzy wykluczają wypadek lub egzekucję. - Myślę, że w tym przypadku mamy do czynienia z przedmiotami o charakterze magicznym, mającymi zapewnić kupcom powodzenie w interesach. Szczególną popularnością cieszył się kciuk wisielca, który ucinano zaraz po egzekucji i troskliwie przechowywano w domu bądź pod ladą kramu, żeby zapewnić sobie szczęście. Niezwykle skutecznym talizmanem miała być też zasuszona ręka wisielca, zwana "ręką chwały", umożliwiająca otwieranie wszystkich zamków i chroniąca złodzieja przed zdemaskowaniem. Handel takimi amuletami był powszechny. We wnętrzu szubienicy w Lubomierzu znaleźliśmy szczątki wisielca, z rękami skrępowanymi do tyłu. Bez dłoni - mówi Paweł Duma, archeolog.

Nie wiadomo natomiast, do czego mogła być wykorzystywana stopa, ale w zasadzie całe ciało skazańca cieszyło się w praktykach magicznych dużym zainteresowaniem. Krew także. - Ta, która wyciekła ze skazańca w czasie egzekucji, była troskliwie zbierana, bo można było na niej nieźle zarobić. Nawet piasek splamiony krwią znajdował nabywców. Wierzono, że krew wypita leczy padaczkę, konwulsje i inne choroby napadowe. Natomiast szmatki namoczone w krwi skazańca układano pod ladą kramu, żeby się wiodło - tłumaczy Duma.

Tylko dziecięcy paluszek w rękawiczce sprzed siedmiuset lat to ślad po wypadku, a nie po magii. - Dziecko miało od dwóch do siedmiu lat i delikatne kości. Wystarczyło, że na jego rączkę upadło coś ciężkiego, na przykład kamień, i nieszczęście gotowe. A na placu targowym o wypadek nie było trudno - opowiada Bonar.

Kości zostały rzucone

Nie tylko ludzkie kości pomagały bywalcom Nowego Targu dojść do dużych pieniędzy. Zwierzęce też. Na placu toczyła się wielka gra. Archeolodzy znaleźli kościane i drewniane bierki do gier planszowych, figury szachowe i kostki sześcienne. W średniowieczu gra w kości była ulubioną rozrywką rycerstwa i istniały nawet specjalne szkoły uczące wprawnej gry oraz gildie "kościarzy". Mieszczanie też się tym przyjemnościom chętnie oddawali, co niejednego doprowadziło do ruiny. Wincenty Kadłubek w swojej kronice z początku XIII wieku opisuje rozgrywkę w kości pomiędzy księciem Kazimierzem Sprawiedliwym i jakimś Janem. Ów Jan, przegrawszy dużą sumę pieniędzy, miał uderzyć księcia w twarz i uciec.

- Z hazardem próbowano walczyć, na przykład statuty wiślickie z 1347 roku dopuszczały grę tylko za gotówkę do określonej kwoty, ale nałóg był silniejszy. Gra wywoływała ogromne emocje, często w jej trakcie wybuchały kłótnie i bójki. Z terenów Czech pochodzą XV-wieczne kafle z przedstawieniem graczy w tryktraka, którzy się pobili. Na Nowym Targu też musiało być gorąco - mówi prof. Piekalski.

Nawet na pewno było gorąco, skoro gracze używali sfałszowanych kostek. - Suma oczek na przeciwległych ściankach kostki powinna wynosić 7, a w tej fałszywej jest na przykład 1 plus 2 - uważa archeolog Jakub Sawicki.

Nie ma się co dziwić temu fałszerstwu. "Libros de los jugeos", średniowieczny hiszpański traktat o szachach, kościach i grach planszowych, przedstawiał graczy jako osoby gwałtowne, bezmyślne i nieuczciwe.

Na pątniczym szlaku

Kto grzeszy, powinien też pokutować, na przykład odbywając pielgrzymkę. Pokutnicy na Nowym Targu bywali. Archeolodzy znaleźli aż 18 plakietek pielgrzymich; co jest dużym zaskoczeniem, bo dotychczas na terenie Wrocławiu odkryto ich tylko sześć.

- To odznaki, które kupowali ludzie pielgrzymujący do znanych sanktuariów, żeby mieć pamiątkę i dowód odbycia niebezpiecznej często podróży - mówi Kamila Marcinkiewicz. Niebezpiecznej i kosztownej dodajmy, ale uchodzącej za dobrą inwestycję. Zwiększającą szanse na zbawienie i podnoszącą prestiż społeczny pielgrzyma.

Podróż czasem była wymuszona. Drugi Sobór Laterański zarządził, że "gwałciciele pokoju" i ich wspólnicy mają cały rok pokutować, służąc Bogu w Jerozolimie lub w Hiszpanii, prawdopodobnie walcząc z Maurami. Za cięższe winy podróżowano do Composteli, Rzymu, Canterbury, Kolonii, a skazańców można było poznać po łańcuchach, kajdanach lub wypalonym piętnie. - Znaleźliśmy m.in. bardzo ładną plakietę z Kolonii z wyobrażeniem pokłonu Trzech Króli. W tamtejszej katedrze przechowywane są wciąż relikwie mędrców ze Wschodu. Przywiezione zostały w 1164 roku z Mediolanu - opowiada Marcinkiewicz.

Pielgrzymi, którzy pogubili swoje odznaki na Nowym Targu, podróżowali także do Trzebnicy, do grobu św. Jadwigi i do Krakowa, żeby dotknąć relikwii biskupa Stanisława ze Szczepanowa.

Najpiękniejsza plakieta pochodzi jednak z Rocamadour. Przedstawia Matkę Bożą z Dzieciątkiem. - Nie wiemy, kiedy pątnik odwiedził to francuskie sanktuarium. Plakieta powstała między 1250 a 1350 rokiem. Ale pielgrzymka była trudna - mówi Sawicki.

Sanktuarium w Rocamadour znajduje się na występie skalnym, dlatego tu często kierowano skazańców, którzy na kolanach musieli pokonać 216 schodów. Według legendy to ewangeliczny celnik Zacheusz, mąż św. Weroniki, założył pustelnię w jednej z tutejszych jaskiń, zbudował pierwszą kaplicę oraz wystrugał cudowny wizerunek Matki Boskiej z pnia drzewa. Wzmianki o pielgrzymkach do Rocamadour pochodzą z końca XI wieku. W XII wieku znaleziono w jaskini nienaruszone ciało pustelnika i uznano, że to Zacheusz.

Bardzo tajemniczo wygląda natomiast plakieta z wizerunkiem rycerza uzbrojonego w tarczę i włócznię. Przed nim stoi pies i człowiek z odciętą głową (spadającą właśnie z karku).

Sawicki: - Dwie podobne plakiety odnaleziono na terenie Holandii. Wciąż nie wyjaśniono, co właściwie przedstawiają, mamy więc zagadkę do rozwiązania. Oprócz plakiet pielgrzymich archeolodzy wyciągnęli także plakiety, które miały czysto świecki charakter. Wytwarzano je w tych samych warsztatach i w identyczny sposób co owe dewocyjne broszki. Różniły się tylko tematem. - Zamiast postaci świętych umieszczano na nich na przykład śmiałe sceny erotyczne. Takie plakiety znaliśmy dotąd z innych miast europejskich, głównie hanzeatyckich. Teraz mamy swoje - wyjaśnia prof. Piekalski.

Może to dowód na prawdziwość niemieckiego przysłowia: "Kto często pielgrzymuje, rzadko bywa dobry". Dla wielu pątników taka podróż była okazją do zakosztowania przygody i rozrywki. Także tej bardzo grzesznej.

Kto zgubił papieską pieczęć

Z pewnością nie pochwaliłby tego papież Benedykt XI, którego pieczęć ktoś utopił w targowym błocie. Jako kardynał Mikołaj Boccasini był legatem papieskim na Węgry oraz do Polski, Dalmacji, Chorwacji i Serbii, ale "Roczniki" Długosza nie wspominają o jego pobycie w naszym kraju.

Pobożny dominikanin, z tytułem błogosławionego, jedyny papież, o którym Dante Alighieri nie wypowiadał żadnych negatywnych sądów (i nie wsadził do swojego piekła), choć zbyt długo na Stolicy Piotrowej nie zasiadał. Pontyfikat trwał zaledwie osiem miesięcy, a papież umarł po zjedzeniu świeżych fig, które być może kazał spreparować Wilhelm de Nogaret, doradca króla Francji Filipa Pięknego. Tak więc Benedykt XI wielu dokumentów nie miał szans wystawić.

Okrągła pieczęć powinna wisieć na jedwabnym sznurku, przytwierdzonym do grubego pergaminu, ale leży w pudełku po butach. Za to wygląda znakomicie, nikt by jej nie dał 707 lat. W polskich archiwach znajdują się dokumenty wydane przez Benedykta XI, lecz na ich pieczęciach czas odcisnął głębszy ślad; mierzwa jednak lepiej konserwuje niż archiwiści.

To widać nie tylko na przykładzie pieczęci. Pudła z archeologicznymi skarbami tkwiącymi przez wieki w śmieciach zapełniają się w błyskawicznym tempie. Klęska urodzaju. - Znajdujemy bardzo dużo zabytków ruchomych. Jeszcze niedawno zazdrościliśmy kolegom z Gdańska, że odkryli tyle ciekawych przedmiotów, teraz zastanawiamy się, jak to wszystko zabezpieczyć - tłumaczy prof. Piekalski.

W mierzwie utonęły ogromne ilości ceramiki, także tej drogiej, importowanej z zachodniej Europy. Archeolodzy wyciągają też noże i łyżki, nawet bardzo ozdobne i kosztowne, kłódki, klucze, ciekawą biżuterię. Kabłączki skroniowe są może trochę zbyt spatynowane i staroświeckie (za to słowiańskie), ale XIII-wieczny złoty pierścionek z czeskim granatem nadaje się do noszenia i bez konserwacji.

- Na Nowym Targu widać bogactwo tego miasta, jego rangę polityczną jako ośrodka władzy książęcej i biskupiej - mówi prof. Piekalski. - Gdy badaliśmy rynek w Gliwicach, to wyciągaliśmy podkowy i gwoździe. W średniowiecznym Wrocławiu mieszkali ludzie robiący interesy z całą Europą. Stać ich było na luksus.
Odpowiedz
#2
Akurat mialem okazje rozmawiac o tym z jedna z prowadzacych tam badania-archeologom ze spora praktyka szczena opada....
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości