Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Ciekawe miejsce pod Piotrkowem Tryb.
#16
Nie 40 a 400 . Artyleria stała w innej wsi a właściwie lesie.

Pzdr
...bo w rzeczach pamięć o umarłych tkwi...
------------------------------------------------------
Odpowiedz
#17
Z tym 40 mi się pomyliłoSmile
Ale tobie chodzi o bitwe pod Mile.......??

Pozdrawiam

Wolf
Dźwięk artyleryjskich dział,
Rozrywających się granatów.
Na polu chwały przyszło nam...,
Walczyć za wściekłością Wehrmachtu.

Wolf
Odpowiedz
#18
Tak dokładnie o to miejsce mi chodzi. W książce Czesława Grzelaka i Henryka Stańczyka "Kampania Polska 1939 roku" liczba ofiar tej bitwy po stronie polskiej wyniosła 684 żołnierzy z czego 353 pochowano właśnie w tej wsi. Większości nazwisk nie udało się ustalić. W innych opracowaniach liczba zabitych oscyluje w okolicach 440. Nie trzeba grzebać w archiwach, wystarczy średnio interesować się historią regionu.

pzdr
...bo w rzeczach pamięć o umarłych tkwi...
------------------------------------------------------
Odpowiedz
#19
Ja tam w archiwum bedę kopał inną informacje nie o tej bitwie.
A w tej miejscowości jest cmentarz wojennySmile
J bym w tym miejscu co said mówił to nie kopał bo tam za dużo to sie nie znajdzie, na twoim miejscu said to bym kopał w miejscu bitwy....

Pozdrawiam

Wolf
Dźwięk artyleryjskich dział,
Rozrywających się granatów.
Na polu chwały przyszło nam...,
Walczyć za wściekłością Wehrmachtu.

Wolf
Odpowiedz
#20
Witam Smile Panowie w rejonie tego lasku po zachodniej stronie m. Siomki rozegrał się ostatni akt kontrnatarcia 11batalionu strzelców i 301 bczl 7TP -tajemnica saida prysła-sorki. Odnośnie archiwum- to można poznać nazwiska tych bohaterów którzy tam zginęli-mało tego nawet losy mogił poległych na podstawie oryginalnych dokumentów z połowy 1940r. Wtedy były prowadzone spisy wszystkich mogił (polskich i niemieckich) w rejonie Piotrkowa(sic!!!!) Kolego said jak chcesz latać po nocy z noktowizorem (wpis z innego forum Smile ) to lataj dalej-ale bez nas -szukających historii inaczej -POZDRO DLA FORUM od GRUPY E-K Smile :wypas:
Odpowiedz
#21
GUCIO napisał(a):Witam Smile Panowie w rejonie tego lasku po zachodniej stronie m. Siomki rozegrał się ostatni akt kontrnatarcia 11batalionu strzelców i 301 bczl 7TP -tajemnica saida prysła-sorki.
Niestety Guciu- tajemnica nie prysła...A zamiast noktowizora, proponuje założyć okulary i poczytać trochę więcej... Smile
Wątek zamykam- wrócę do niego po zbadaniu terenu.Priv
Odpowiedz
#22
Bo pewnie chodzi o ten lasek w rejonie m. Siomki położony w samym sercu lasów spalskich , gdzie był poczęty Żwirek i Muchomorek --właśnie doczytałem :book: P.S.-Podobno zamieszani są w tą sprawę czerwony kapturek z wilkiem ale to było koło miejscowości rrrrrrrr. -jak dokopie w A.P. to poinformuje :zdrowko:
Odpowiedz
#23
Ale wracając do tematu! Pod Piotrkowem jest masę ciekawych miejsc! Warto szukać!
Pozdr MJ
Odpowiedz
#24
Polecam książkę Tadeusza Witowieckiego <Tu mówi "Żelazo"> ... to rewelacyjne wspomnienia jak dobrze pamiętam podchorążego 86 pp, który walczył pod Piotrkowem i przeżył rozjechanie/rozbicie pułku przez przeważające siły wroga. Jedna z najmocniejszych tego typu jakie znam, zapiski dotyczące walk pod Piotrkowem znam niemal na pamięć, takie robią wrażenie ...

Cytat:5 IX 1939

Budzi mnie z ciężkiego, pełnego koszmarnych widziadeł snu dotkliwe zimno. Na dworze robi się szaro. Po wygasłych pożarach na bladym niebie snują się kudłate, czarne chmury.Z przedpola nie dolatuje żaden odgłos. W ciszy wyraźnie dźwięczą łopatki poprawiających umocnienia żołnierzy. Przykładam lornetę i lustruję okolicę. Nigdzie ani śladu wojska. Szosą na Piotrków jedzie drabiniasty wóz, załadowany dobytkiem i cywilami. Przenoszę wzrok na nasze linie. Z prawej las Kargał odcina się ostro ciemną plamą od szarego tła. Mimo wytężonej uwagi i doskonałej lornety polowej nie dostrzegam żadnego śladu jakiegoś ugrupowania, a przecież wiem, że na lizjerze znajduje się oko-pana 8 kompania. To samo na lewo za torem, gdzie zorganizował obroną 2 batalion. Nigdzie ani śladu stanowisk ni ludzi. To dopiero Niemcy staną dęba, jak znienacka dostaną ogień prosto w nos. Po wczorajszym wypadzie jestem niemal dobrej myśli. Męstwo naszego żołnierza zastąpi braki techniczne. Poza tym, niech tylko pogoda się zmieni, to i lotnictwo nie będzie taką udręką. Byle tylko tę wojnę jakoś przewlec aż do czasu gdy ruszą sojusznicy.

Mimo fali optymizmu, której daję się unosić, patrzę jednak krytycznie na własne stanowiska. Wykopane rowy wydają się za płytkie. Wspólnymi siłami doprowadzamy je do odpowiedniej głębokości. Dobrze by było położyć na spód płaszcz — tu nagle przypominam sobie, że cały mój dobytek jest pod opieką Demki. — Kogut — wołam do kaprala, który leży w rowie z rękami założonymi pod głowę i patrzy w niebo. — Nie wiecie, gdzie Demko się zapodział? Przez tego łajzę zmarzłem na kość, nie mówiąc już o łopatce, którą zabrał jeszcze przed zajęciem naszych stanowisk pod Piotrkowem. — Demko? Mówił, że go brzuch boli i razem z rannymi pojechał do punktu opatrunkowego. Pewnie jeszcze nie wrócił. — To i nie wróci — śmieje się starszy strzelec Janicki — bo ten ból żołądka, to ze strachu. Sierżant Szybowski dal mu wczoraj na przeczyszczenie. Demko krzywił się niemiłosiernie, ale rozkaz to rozkaz. Połknął pigułkę i zaraz się zerzygał. Boki zrywaliśmy ze śmiechu. Co Demko wpakuje się na furmankę, to go ranni spychają na ziemię. Nawet któryś biedaka kopnął w tyłek. Ale Demko nie ustąpił i w końcu trzymając się drabinki na piechotę mimo tego bólu pogalopował razem z wozem na tyły. — Był tu może porucznik Kosmalski? — Owszem był tu niedawno i śmiał się, że pan tak Śpi jak u mamusi. Bardzo chwalił żołnierzy za ten wczorajszy wypad. — Czy to prawda, że Niemcy tacy kiepscy — Właśnie. Gdybyśmy, panie podchorąży, trochę lotnictwa lub działek przeciwlotniczych mieli...—I tak zobaczycie, że Niemcy dobrze sobie na nas zęby połamią. Wczoraj, mimo tego zachwalanego uzbrojenia, uciekali aż się kurzyło. Sam Cegiełko, jak twierdzi, czternastu ich rozłożył. — Tu nagle przypomina mi się ów olbrzyimi Niemiec. Przecież zapomniałem obejrzeć kartkę, którą zabrałem zabitemu. Może tam są jakieś ważne zapiski, które należało okazać dowódcy. Przetrząsam gorączkowo chlebak i wyciągam ową kartkę. Język niemiecki znam dobrze, nie zaszkodzi przeto najpierw samemu ją przeczytać. Kartka jest zmięta. Na środku jeszcze wilgotna, duża, rdzawa plama. Podnoszę ją do oczu. Na górze wydrukowane: „Postkarte". A więc prywatna poczta zabitego. Robi się jakoś niewyraźnie, niemniej przebiegam wzrokiem po niewyrobionym, koślawym piśmie:

„Mój Kochany Synu! Ostatni list Twój z Oppeln z dnia 27 sierpnia otrzymałam. Chociaż piszesz, że jest wszystko dobrze, bardzo jestem o Ciebie niespokojna. Lecz sądzę, że dobry Bóg będzie Cię miał w swojej opiece, skoro mi męża zabrał w tamtą wojnę. Uważaj na siebie dziecko moje kochane, bo przecie Ciebie tylko jednego mam na..."

Nie mogę dalej czytać, bo coś dziwnie mnie dławi, a nieudolne litery skaczą przed oczyma. Pisała dwudziestego siódmego... to jest... wtedy kiedy i ja do mojej matki... Składam kartkę we dwoje i wciskam ją machinalnie do kieszeni. Korowód różnych myśli odbiera mi możność ruchu. Oto odwrotna strona medalu wojny, niezależna od zwycięstwa czy przegranej, od przekonań politycznych i wszelkiego ustroju. Dramat jednostki i jakaś straszna kara za nie popełnione czyny...

— Panie podchorąży, czy wszyscy mają dostateczną ilość amunicji a przede wszystkim granatów? — Podchodzi do nas Porucznik Kosmałski z dowódcą pierwszego plutonu. Wilnianin ma obandażowaną lewą rękę. Przygląda mi się ciekawie, wreszcie robi uwagę: — Ale ludzi to pan sporo wytracił na wypadzie. Tak zresztą bywa, gdy nie wykonuje się ściśle rozkazów. Nie wiem dlaczego nie szedł pan przez Krzyżanów? — Amunicja w porządku — zwracam się do dowódcy kompanii, puszczając mimo uszu uszczypliwą uwagę oraz pytanie antypatycznego mi oficera.— Pan podchorąży obrażony? Przecież i Napoleon popełniał błędy — ironizuje wilnianin. — Nie, nie czuję się obrażony, tylko nie widzę powodu by odpowiadać na niecelowe pytania. — Pan się znowu zapomina, panie podchorąży... -No, dajcie spokój panowie — łagodzi porucznik Ko-smalski. — W obliczu zadań jakie mamy spełnić musi panować zgoda i koleżeństwo. No, podajcie sobie ręce. To nie rozkaz, lecz życzenie. Nie patrząc na wilnianina wyciągam rękę i mruczę coś pod nosem w formie przeproszenia.— Tak ma być — śmieje się Kosmalski. — Teraz panie podchorąży przypominam raz jeszcze, aby przy ataku broni pancernej nie otwierać bezładnego ognia. Najpierw ma głos artyleria, potem broń maszynowa, a na końcu ogie karabinowy no i ewentualnie granaty. Wypatrywać podczas natarcia nieprzyjaciela piechotę, która pójdzie ukryta za czołgami i dopiero do niej walić z karabinów.Na wschodzie zza piotrkowskiego lasu łuna brzasku rozpina różową płachtę, która z wolna czerwienieje. Od niej ścielą się krwawe smugi na pola i łąki, na uśpione domostwa. Nad głowami świegoce nam ptactwo. Lekki wietrzyk ze wschodu przynosi woń żywiczną i odurzający zapach łąk. Cisza w naturze usposabia sennie. Z trudnością zmuszam się do czuwania, choć powieki ciążą mi niby z ołowiu. Patrzę wytrwale na przedpole, ciągle jednak coś mi się majaczy. Przedmioty zabawnie zmieniają kształty na jakieś płynne a zamazane, kolory zlewają się w jakiś jeden ton bardzo przyjemny. Poddaję się biernie tym metamorfozom jpejzażu, tylko przeszkadza mi coraz wyraż-niejsze dudnienie, które rośnie w potężny huk. Wzdrygam się i podnoszę głowę. Na rozsłonecznionym niebie srebrzą się nieprzyjacielskie bombowce. Płyną kluczami od południa i zachodu. Liczę szybko. Jest ich około trzydziestu. Wszystkie pomrukują ciężko, widocznie dobrze obładowane, wszystkie kierują się w naszą stronę. Wkładam hełm i wydaję rozkazy. Tymczasem bombowce rozdzielają się na dwie grupy. Jedna mija nas wysoko i leci nad Piotrków, druga zniża lot ku naszym stanowiskom i wyrzuca przeznaczoną dla nas porcję. Widać wyraźnie jak lecą całe wiązki bomb. Przeraźliwy świst kaleczący uszy kończy się potężnym hukiem. Fontanny ziemi i dymu wytryskują bez przerwy. Od ciągłych wybuchów tworzy się zawiesina w powietrzu, przez którą słońce wygląda jak rdzawy krążek.

Ale i na tyłach słychać bez ustanku detonacje. To nieprzyjaciel pastwi się nad opustoszałym Piotrkowem. Z rzadka, na zapleczu, odzywają się karabiny maszynowe, z których napastnik widocznie niewiele sobie robi, bo grzmoty nie ustają ani na chwilę. Wreszcie eksplozje cichną i słychać tylko warkot oddalających się samolotów.Skotłowana przeważnie daleko przed nami ziemia świadczy, że nieprzyjaciel nie odkrył jeszcze naszych nowych stanowisk i bombardował poprzednio zajmowane umocnienia. Znowu cisza zalega wokół, tylko gdzieś z południowego zachodu dają się słyszeć coraz gęstsze strzały artylerii. Wygląda jakby Niemcy przesunęli atak ze skrzydła na czoło armii „Łódź". — Czyżby nieprzyjaciel już zdążył rozbić zgrupowania obronne przed nami i rozszerzył wyłom na Piotrków? Na próżno przez lornetę usiłuję wyśledzić jakieś ruchy na dalekim przedpolu. Szosa, która niemal w prostej linii biegnie od nas w tym kierunku, zieje pustką.
Gdzieś za Siamkami podnosi się coraz gęstsza ciemna chmura. A może jednak nasi przystąpili do przeciwuderzenia i dlatego Niemcy pozostawili nas na razie w spokoju?

Już mam wysunąć się z rowu, by lepiej rozejrzeć się w sytuacji, gdy magle groźny pomruk motorów osadza mnie na miejscu. Podnoszę głowę i robi mi się zimno. Niby wielka, migocąca tkanina rozpięta na niebie sunie z południa wprost na nas nieprzyjacielska powietrzna armada. Tuż przed nami samoloty rozbijają sią na mniejsze grupy i ipo kolei pikują na wszystkie nasze linie. Wycie motorów niby tysiące syren fabrycznych wibruje w powietrzu. Drapieżne pyski maszyn rosną z piorunującą szybkością... Wreszcie rozlega się potworny huk i wytryskują raptownie brunatne pióropusze ziemi, które biją wysoko, by zwalić się nagle wśród przeraźliwego szumu i obłoków kurzawy. Dymy z gęstych eksplozji zasnuwają cale przedpole i kłębią się nad nami, że nie widać już maszyn tylko słychać nieustający ryk i świst raz w górze to znowu całkiem blisko, przy czym ziemia drga i faluje, plując ze wszystkich stron potokami piachu i kamieni. Czasem z ciemnej kopuły, która wisi nam nad głowami, łyskają żółte ogniki i grad pocisków z broni maszynowej siecze spiętrzoną ziemię, to znowu znienacka następuje złowroga przerwa i słychać tylko gdzieś wysoko wzmożony warkot motorów niby piekielną jakąś naradę, po czym leci magle jeszcze gęstsza, jeszcze wścieklejsza
seria. Ogłuchły nie słyszę już pojedynczych detonacji, tylko czuję gorące a porywiste podmuchy, to od czoła to znów z tyłu, którym towarzyszą potężne jakieś wstrząsy podziemne dudnienie, tłukące mną w rowie na wszystkie strony. Deszcz drobnych kamieni raz za razem siecze po głowie i grzbiecie, aż wzdrygam się i kulę oczekując jewnego ciosu. Prześladuje minie uczucie, że lada chwila padnie bomba do rowu i rozerwie mnie na sztuki. W ciemościach przerywanych nagłymi błyskami strach ogarnia mnie przemożną siłą. Uparta myśl widruje w głowie: „Tu nikt żywy nie wyjdzie. Kto nie zginie od bomby, tego ziemia żywcem zagrzebie..."

Złowrogi cyklon wybuchów nagle ustaje. Przez chwilę iie śmiem jeszcze się poruszyć, pewny, że to tylko mała przerwa, po której musi coś nastąpić, coś co spowoduje zupełną zagładę. Ale cisza i oddalający się warkot motorów świadczy, że nieprzyjaciel rzeczywiście zakończył bombardowanie. Czarna mgła spowodowana wybuchami powoli opada. Charakterystyczny swąd wierci w nosie i gryzie w oczy.Powoli przychodzę do siebie, choć w głowie ciągle mi huczy. Koło mnie kapral Kogut wyciera chusteczką twarz która od ziemi i sadzy jest czarna jak u Negra. Błyszczą tylko białka oczu. Stanowiska przeważnie zasypane, ale żołnierze biorą się za łopatki i szybko doprowadzają je do porządku. Przed okopami gęsto lej przy leju i usypane pagórki ziemi niby druga jakaś fantastyczna linia obronna. To samo na zapleczu naszej kompanii w kierunku Piotrkowa. Szosa tylko jest nietknięta. Widocznie będzie potrzebna nieprzyjacielowi. Należy się więc przygotować na natarcie.

Obchodzę umocnienia mojego plutonu i wydaję rozkazy dotyczące prawdopodobnego uderzenia nieprzyjaciela, stwierdzam przy tej okazji, że żołnierze po ostatnim nalocie bardzo źle się czują. Mimo, że w plutonie jest tylko jeden zabity, ponury nastrój panuje wśród dzielnej do tej pory braci. Przypominam ostatnio ustalone odcinki ogniowe i sprawdzam stanowiska rkm, gdy celowniczy piątej drużyny na uwagę, że źle ustawił karabin, mruczy całkiem wyraźnie: — I tak wszystko jedno... — Co mówicie Dzienkiewicz? Czy wam od bombardowania pomieszało się w głowie? A może was tchórz oblatuje?! Chłopcy — zwracam się do sąsiadów — ściągnijcie no portki temu bohaterowi, bo cykorią od niego zalatuje. No, co was tak zamurowało, do stu piorunów?! — Patrzę już z wyraźnym zaniepokojeniem na poważne i przygnębione twarze. — Bo, bo panie podchorąży — mówi oglądając się niepewnie na resztę celowniczy — sam pan widzi jak sprawa wygląda...— Co widzę?! Widzę, żeście stara dupa ojczulku. Co chcielibyście, żeby Niemiec ognie sztuczne dla waszej przyjemności puszczał? Przecie to wojna, nie manewry! — Jaka to wojna — rusza ramionami — broni odpowiedniej nie ma. Mnie tam wszystko jedno i wcale nie mam stracha, ale serce boli, że tak nas tłuką a my jak te zające na polowaniu. Trafi myśliwy albo nie trafi...— Jużbym wolał iść do natarcia — wtrąca Janicki — jak to na tym wypadzie, niż tu kisnąć. My tu mówimy panie podchorąży, że nas tu tak bezkarnie tłuką jak Włosi Abisyńczyków...
- Nie martwcie się i do natarcia niedługo przyjdzie,to im za wszystko zapłacimy — mówię, choć ostatnie porównanie z Abisyńczykami i w ogóle uwagi żołnierzy o stanie naszego uzbrojenia budzą poważne obawy.- No, kiedy tak, to trzeba „armatę" ustawić — mówi Dzienkiewicz — ale proszę pana o papierosa.-Tak mówcie — śmieję się zadowolony z częściowego chociaż rozładowania sytuacji. — Palić mu się chce, to głupstwa opowiada. Wyciągam złamanego sporta i zapalamy po połówce. — A gdzie pańska fajeczka? — Diabli ją wzięli przy tym nalocie pod Piotrkowem. Mimo woli obracam się ku miastu, nad którym na ogromnej przestrzeni kłębią się dymy. Na skraju pałą się drewniane domki. Pojedyncze pomarańczowe płomienie strzelają w górę i niemal w oczach rosną, by za chwilę połączyć się w jeden ognisty pióropusz

— Cegiełko miał rację — mówi patrząc na pożar Janicki — że szkoda było tego zostawiać...— Czego? — No, tego gąsiora w aptece. I tak się spali,— Acha, istotnie szkoda — potakują i myślę o Cegiełce, który zawsze mnie wspierał w trudnych chwilach.
— Mam jeszcze trochę, może pan spróbuje? — Podaje mi zakurzoną manierkę.
Waham się chwilę, ale przecież i mnie potrzeba jakiegoś wzmocnienia. Przykładam manierkę do ust i pociągam tęgi łyk jakiejś palącej, cuchnącej mikstury, od której dech mi zapiera. Ale to świństwo, niech to szlag trafi — otrzepuje mnie kilkakrotnie. Niemniej czuję gorącą falę uderzającą do głowy.

Dalsze rozmowy przerywa znienacka huk, świst i jakies śpiewne rechotanie w powietrzu. Na niebie wykwitają tu i ówdzie małe chmurki. To nieprzyjaciel rozpoczął przygotowanie artyleryjskie.Zrazu pojedyncze strzały przeradzają się szybko w huraganowy ogień kierowany na wszystkie nasze linie obronne, a także na palące się miasto. Lotnictwo widocznie ustaliło już naszą dyslokację, bo zarówno las Kargał jak i rejon szóstej kompanii za torem jest zasypywany pociskami różnego kalibru. Niski bas ciężkiej artylerii miesza się z jazgotem szrapneli, które co chwilę pękają nam nad głowami. Chociaż nieprzyjacielski ogień nie wpływa tak deprymująco jak bombardowanie, niemniej czyni daleko większe szkody, bo widzę jak wzdłuż toru wśród pękających pocisków biegną sanitariusze. Po linii przebiega rozkaz dowódcy kompanii:
— Na przedpolu nieprzyjacielska broń pancerna. Strzelają tylko działka. Reszta na rozkaz dowódców plutonów!

Przykładam lornetę do oczu. Patrzę na szosę w kierunku Woli Krzysztoporskiej, w lewo na tor kolejowy i drogę ma Longinówkę, lecz nie dostrzegam żadnego ruchu na przedpolu. Niepokoi mnie tylko daleko na horyzoncie między Krzyżanowem a drogą do Siamek jakaś jakby mgła, którą w oślepiającym blasku słonecznym wyraźnie widzę przez lornetę. Mgła rośnie i przybliża się coraz bardziej.
— Panie podchorąży! Czołgi na szosie — krzyczy kapral Kogut.
— Gdzie? Nic nie widzę...
— O, o tam, mijają Siamki.
Przesuwam znowu lornetę w kierunku owej poprzednio widzianej mgły czy obłoku, leżącego na polach między torem a drogą. Obłok zbliża się, rośnie a z niego wysuwają się rozsypane w tyralierze, szare cielska czołgów. Chcę jeszcze zlustrować przedpole szóstej kompanii, gdy nagle targa powietrzem potworna salwa, jedna i druga. Wśród niej grzmoty haubic. To nasza artyleria z rejonu Piotrkowa otwiera ogień ma zbliżającego się wroga. Ale i Niemcy nie pozostają dłużni. Pociski padają tak gęsto z obu stron, że z trudnością wśród wyskakujących słupów ziemi mogę rozeznać rosnące ciągle szyki nieprzyjaciela. Jak okiem sięgnąć, na całym przedpolu, żelazne falangi stają się coraz bardziej widoczne, niby olbrzymie cielsko smoka, które pełznie w naszą stronę. Patrzę jak urzeczony na rozwijające się potężne jednostki niemieckie. Podchwytuję coraz wyraźniejszy pomruk setek silników i nagle popadam w zwątpienie. Przecież tej lawinie nic się nie oprze. Dziewięć działek przeciwpancernych i nasze mizerne „kretowiska" mają zatrzymać tego olbrzyma? Muszą, bo za nami otwarta brama do kraju zupełnie nie przygotowanego do wojny, gdzie w tej chwili nasze rodziny modlą się żarliwie o pomyślność oręża polskiego. Modlą się, a do kogo? Po czyjej stronie racja, skoro na czołgach widnieją krzyże? Tu nagle przypominają mi się słowa, „Bóg tak chce", z którymi wpadali do bezbronnych miast krzyżowcy. Czy i teraz z kolei Bóg nie podniesie ciężkiej ręki na nasz biedny naród a błogosławi pysze, żarłoczności i bestialstwu? Gdzie sprawiedliwość? Kto weźmie odpowiedzialność za tych co zginęli i zginą w dniu dzisiejszym? — Od ciężkich refleksji szumi mi w głowie, choć usiłuję się skupić wobec zbliżającego się wroga.

Niemcy posuwają się bardzo ostrożnie w naszą stronę, chcąc widocznie najpierw ustalić stanowiska artylerii przeciwpancernej. Ta jednak milczy uparcie, oczekując bliskiego i pewnego celu. Wreszcie nieprzyjaciel daje ognia z działek szturmowych z odległości jakichś dwóch kilometrów. Nieznany dotąd świst przelatuje nam nad głowami. Czołgi zwiększają szybkość i nie przerywając ognia suną w tumanach kurzu na bliskie przedpole dziewiątej kompanii. W tym momencie na całej linii prychają niewidoczne dotąd, dobrze zamaskowane w kartoflisku nasze działka.Piekielna kanonada z obu stron zlewa się w jakąś opętaną lawinę łoskotu, wśród której ryki pocisków większego kalibru dominują niby soliści w jakiejś potwornej symfonii. Wkrótce także lotnictwo przychodzi w pomoc nieprzyjacielowi, bo nagle wstrzymuje om ogień artylerii i prawie równocześnie wypadają gdzieś zza chmury pyłu, jak błyszczące strzały, samoloty myśliwskie. W szalonym pędzie raptownie zniżają się nad nami i lotem koszącym walą z broni pokładowej. Do tych rąbiemy z rkm-ów a nawet karabinów bez komendy, obracając się na wszystkie strony. Jeden chyba już dostał, bo ciągnie za sobą ogon dymu i pikuje na Piotrków. Z ciemnej kurzawy bijącej wysoko w niebo raz za razem wynurzają się skrzydlate kohorty i sieją deszczem ognistych błyskawic i żelaza. Nagle przed liniami obrony potworny huk i z ziemi podrywa się wielka, czarna ściana dymu, która strzela wysoko w niebo, niby wybuch wulkanu. To nieprzyjaciel najechał na miny. Trzy żelazne bestie leżą do góry kołami, a cztery nieco dalej palą się, mrugając co chwilę żółtoniebleskim płomieniem. Poprzerywane gąsienice, chwieją się bezradnie po bokach. Mimo to kilkanaście rozpędzonych w ataku czołgów przedziera się przez luki w obronie 9 kompanii i rwie naprzód, prażąc nam niemal w twarz. W te uderzają z nagła jak taranem działka przeciwpancerne drugiej linii, których zażarty jazgot odzywa się z różnych punktów. Coraz częściej wykwitają w czarnej kurzawie ruchliwe płonące żagwie trafionych maszyn. Z tego ciemnego kotła, pełnego huku i ognia, wypadają nagle dwa czołgi i z wyciem motorów, siekąc bez przerwy z broni maszynowej, sadzą wprost na nasze stanowiska. Jeszcze chwila a wjadą nam na głowę...
— Chłopcy! Salwa granatami — krzyczę ile sił i rzucam granatem pod najbliższego.
Olbrzymi huk, błysk i lawina ziemi wytryska w górę. Jedna z maszyn, poderwana potężnym wybuchem, staje dęba i wali się na bok, miotając się jeszcze przez chwilę jak ugodzone zwierzę. Z rozwalonego przodu bucha gęsty dym; tu i ówdzie ukazują się żółte języki ognia. Nagle z otwartego włazu, z którego dymi jak z lokomotywy, wysuwa się ręka i chwyta kurczowo za krawędź, po czym wynurza się powoli jakaś postać płonąca jak żywa pochodnia. Okropny nieludzki ryk rozdziera powietrze. W tym momencie nadjeżdża drugi i chce go zasłonić, lecz i ten otrzymuje nagły cios, bo z zerwaną gąsienicą kręci się tylko ma miejscu i szarpie na wszystkie strony. Wreszcie pod ulewą granatów na wpół przysypany ziemią dymi nieruchomo obok wywróconego towarzysza.
Jeszcze kilka czołgów usiłuje przedostać się przez zaporę ogniową, lecz spadają nadal na przedpole druzgocące serie, które rwą wszystko przed nami, tworząc nieprzebyty łańcuch ognistych eksplozji, od którego ziemia faluje wściekle niczym wrzątek. Walimy bez przerwy granatami, mimo że nieprzyjaciel nie posuwa się dalej, zaskoczony takim przyjęciem.

Wreszcie przez kłęby dymu i kurzu widzimy jednostki pancerne, lecz już w dużej odległości od naszych stanowisk. Stoją w miejscu lub lawirują niezdecydowanie po całej szerokości frontu. Zasypywane ciągle pociskami naszej artylerii, w końcu zataczają łuk i kierują się ku drodze. Lecz w rejonie Bujny także pali się kilka maszyn, które tarasują drogę posuwającej się kolumnie. Poza tym haubice spod Piotrkowa już się wstrzelały w osiedle i robią potężną zaporę ogniową ma tym odcinku, aż zgruchotane konstrukcje domów śmigają w powietrze. Wystawiony ciągle na nasz ogień nieprzyjaciel szybko opuszcza przedpole, przecina drogę i kieruje się w stronę lasu Kargał. Nie mogąc przełamać oporu od czoła, aranżuje, jak widać, uderzenie na prawe skrzydło naszej obrony. Przyjmuje ich gwałtowny ogień 8 kompanii, wspierany zresztą i przez nasze baterie, które walą bez przerwy do widocznego jak na dłoni nieprzyjaciela. Lecz nasze wsparcie ogniowe dla sąsiada ustaje nagle, zdławione huraganowym ogniem niemieckim, skierowanym koncentrycznie znowu na nasze pozycje. Nieprzyjaciel, jakby mszcząc się za odparte uderzenie, wali z pasją chyba ze wszystkich swoich dział. Seria za serią, niby potworna ulewa, leci z poświstem masa żelastwa i tłucze miejsce obok miejsca. Miażdży i rozbija resztki stanowisk, wtłacza broń i łudzi w ruchome góry ziemi i piachu, przewalające się od czoła przez rowy aż na zaplecze. Mimo tego huraganu, który gęsto sieje śmiercią, usiłujemy przez lornety przeniknąć kłęby dymów pod lasem Kargał, skąd dolatują odgłosy zaciętej walki. Słychać gęste detonacje granatów i trajkot broni maszynowej. Oby tylko się utrzymali...

Nagle od Woli Rokszyckiej, położonej również pod lasem Kargał, rozlegają się strzały, które przechodzą w gwałtowną kanonadę. Czyżby z tego kierunku, nasze przeciwuderzenie? Przykładam lornetę i patrzę na przedpole prawego skrzydła obrony. W chmurze pyłu z trudnością rozeznaję jednostki pancerne nieprzyjaciela, które przed stanowiskami 8 kompanii nagle się zatrzymują i w wielkim pośpiechu zmieniają szyki. Także widoczna w drugim rzucie jakaś duża grupa samochodów pancernych, zawraca ku szosie. Samoloty niemieckie wspierające natarcie pancerne nie zrzucają już bomb na nasze prawe skrzydło, lecz jakby zdezorientowane nagłą zmianą sytuacji,' krążą nad lasem Kargał to znowu nad Wolą Rokszycką. Z lasu od Woli coraz liczniejsze błyski działek i na lizjerę wychodzą czołgi... Nasze czołgi! Ugrupowane w tyralierze, uderzają z boku na zmieniającego front nieprzyjaciela i spychają go szybko wprost na ogień naszej artylerii.
Ciemna czapa dymu i kurzu zasłania wszystko, tylko co chwilę na dalszym przedpolu widać wymykające się z niej maszyny niemieckie. Zrazu pojedynczo, potem grupkami wycofują się na południe. Z wolna ustaje ogień obrony na prawym skrzydle, a także milknie artyleria nieprzyjacielska. Zatem pierwsze uderzenie odparte...
Mam szalone pragnienie. Z niewyspania zatraciłem już poczucie czasu. Nie wiem jaki jest dzień tygodnia, a także nie bardzo uświadamiam sobie jaka to pora dnia. Zegarek — podarunek za maturę — od jakiegoś wstrząsu nie chodzi. Może kiedyś dam go naprawić. Patrzę na niego i robi mi się smutno. Przecież to absurd, by ktokolwiek z nas mógł wrócić z takiej wojny.

Po dzisiejszych doświadczeniach jestem niemal pewny, że jeśli natychmiast nie ruszy jakieś wsparcie, niedługo będzie koniec naszego oporu. Nieprzyjaciel na pewno nie cofnie się po dzisiejszej porażce. To pewno było tylko jaikieś silniejsze rozpoznanie. A co będzie, gdy ruszą niemieckie siły główne? Może dziś lub jutro masa żelastwa z góry i z dołu zetrze nas w proch. Prawda, że pierwsi zbrojnie przeciwstawiliśmy się faszystowskiej nawałnicy, że nie chcemy oddać „ani guzika", gdy inni dla ocalenia własnej skóry złożyli germańskiemu potworowi wszystko co posiadali. Ale czyjej własności będziemy bronić? Nie czas na takie myśli, gdy wszystko wokół się wali. A mimo to jak ciężko oswajać się z wyobrażeniem o własnej niechybnej śmierci. Jak trudno wyrwać wspomnienia o najbliższych... Wychodzę z rowu chcąc sprawdzić stan plutonu no i odebrać ewentualne nowe rozkazy od dowódcy kompanii. Po dzisiejszym natarciu nieprzyjaciela nasze okopy znajdują się w opłakanym stanie. Wśród gęstych wyrw od bomb i pocisków trudno znaleźć stanowiska naszej obrony. W miejscu, gdzie stal ckm, przy piątej drużynie głęboki lej i trochę potrzaskanego żelaza.
Rowy w połowie zasypane ziemią lub rozdarte wybu chami wymagają niezwłocznej naprawy.

Daję więc rozkaz okopania się. Żołnierze wychodzą z łopatkami. Ale nie wszyscy. Wielu pozostało w dziwacznych pozach. To skuleni, to z rozkrzyżowanymi rękami, twarzą ku niebu, straszni w swym bezruchu. Sanitariusze wchodzą do rowów i zbierają rannych, których jęki i nawoływania jednostajną bolesną skargą odzywają się czasem pojedynczo a czasem łączą się w chóry, od których włosy jeżą się na głowie.
Z trudnością posuwam się między wyrwami od pocisków, by dojść do stanowiska dowódcy kompanii. Tu i ówdzie tkwią na wpół wkopane niewypały bomb, niby olbrzymie cygara. Niebieski dymek po eksplozjach snuje się nad zrytą ziemią, tworząc mgiełkę o ckliwej ostrej woni, odurzającej jak czad. Nieznośny swąd spalenizny z piotrkowa czyni powietrze ciężkie i duszne mimo pięknej, słonecznej pogody. Jak okiem sięgnąć od lasu Kargał aż po Longuiówkę wszystko porznięte i skotłowane, że trudno ustalić gdzie właściwie jest rozlokowany nasz batalion. Żołnierze poprawiają umocnienia lub prują bagnetami „żelazną porcję" konserw i żują apatycznie tłuste kosmyki mocno pikantnego mięsa. Na znużonych, wychudłych twarzach nie widać żadnego zapału, ani choćby zadowolenia z odpartego natarcia. Sprawdzam stan drużyn i stwierdzam z wielkim niepokojem, że zdolnych do walki mam w tej chwili tylko siedemnastu strzelców, a przecież wczoraj po wypadzie było ich jeszcze dwudziestu czterech. W tej sytuacji likwiduję dwa nieprzydatne już stanowiska i szybko uzupełniam pozostałe. Przede wszystkim jednak kompletuję obsługi broni maszynowej, przy czym staram się poszczególne punkty oporu przybliżyć do siebie, by mogły w walce wzajemnie się wspierać. Brak mi tylko ciężkiego karabinu maszynowego, rozbitego w dzisiejszym ataku, który poprzednio ryglował ogniem bocznym całe przedpole kompanii aż do szosy. Muszę więc niezwłocznie zameldować o tej poważnej luce i prosić o przydzielenie mi nowej broni. Zarządzam częściowe pogotowie, zlecając Kogutowi obserwację dalekiego przedpola, sam zaś ruszam do dowódcy kompanii, którego stanowisko znajduje się w rejonie drogi.

(Bolek: Opuszczam w sumie normalny i dość długi opis wizyty w dowództwie, rozkazy "wytrwania za wszelką cenę" itp...)

Wracam do plutonu i robię króką odprawę dowódców drużyn, przy czym podkreślam konieczność utrzymania linii obrony, mimo natarcia przeważających sił nieprzyjaciela. Słońce stoi w zenicie i choć leżymy w dość głębokich okopach, nie ma odrobiny cienia. Rozgrzane hełmy palą nieznośnie w głowę niczym ognista obręcz. Strugi potu spływaią po twarzy i karku. Z pragnienia język jak z drewna z trudnością układa wyrazy, które dobywają się z ochrypłej krtani. Podoficerowie słuchają w milczeniu moich wywodów, nie patrząc mi w oczy. Kapral Kogut trzyma nabój w ręce i z uporem usiłuje odkręcić pocisk. Kłaput gorliwie wyciera kark chusteczką podejrzanej czystości i pociąga nosem od czasu do czasu. Tylko Janicki, oparty nieruchomo o ścianę rowu, skrzyżował ręce na piersi i patrzy w niebo. Marzy mu się pewnie ojczysty Giewont lub Kasprowy, może rozsłonecznione hale, z których schodzi kierdel, wydzwaniając srebrzystą melodię, bo coś jakby uśmiech przebiega po młodzieńczej, smagłej twarzy. Mimo, że staram się zmusić siłą woli do mówienia ze zwykłą swadą, relacja o naszej sytuacji idzie mi bardzo nieskładnie. Rozbiegane myśli rwą się co chwilę i zalega cisza, w której słychać sapanie Koguta mocującego się z pociskiem. Gdzieś w błękicie na wolnych obrotach turkoce zwiadowca niemiecki. Pałrzę na sitosy łusek, puszki z konserw i poszarpane krwawe opatrunki, zdeptane z resztkami jedzenia i ogarnia mnie fala goryczy. Oto reduta, którą może za kilka godzin zasypie matka ziemia, by ze wstydem zakryć bezprawie dziejowe, by zatrzeć ślady lekkomyślności tych, którzy w czasie pokoju nie zadbali o nasze bezpieczeństwo.

Nagle południową senną ciszę rozdziera potężny huk i na lazurowym niebie pękają z trzaskiem różowe obłoczki. Zaraz za tym z rykiem lecą pociski ciężkiego kalibru, przewalając skopaną ziemię coraz bliżej naszej obrony. Nieprzyjaciel przesuwa huraganowy ogień artylerii, niemal metr po metrze. Druzgocąca fala wybuchów wpada przed nami na stanowiska 9 kompainii, rwie z pasją umocnienia i zatapia wszystko nieprzeniknioną chmurą. Ciemna zamieć piachu i dymu, to podnosi się w górę, to opada, gwałtowna i ruchliwa niby w obłędnym tańcu, której towarzyszą potworne wstrząsy aż ziemia się kolebie. Po chwili złowroga, czarna ściana rusza z miejsca i powoli sunie wprost na nas. Ciemność, gorąco i jakieś ryki coraz bliżej i bliżej... Wciskam twarz w ziemię i kurczę się, by przeczekać nawałnicę. Ogarnia mnie strach i groza, podczas gdy wszystko wokół jęczy, drga i skowyczy niby w okropnej malignie, która nie ma końca... Wtem gdzieś obok gruchnął pocisk i lawina ziemi spada na mnie z wysoka, przy czym jakiś pomarańczowy błysk oślepia mnie z nagła i przenika na wskroś jak uderzenie pioruna. „To pewnie koniec" — przelatuje mi przez głowę. Lecz chyba nie, bo w tym momencie czuję, że ktoś wali mi się na głowę i dusi całym ciężarem. Trzepoce też rękami jak pływak, bębniąc mi po plecach. Na karku czuję wyraźnie jakiś gorący strumień, który spływa mi za koszulę. Powoli uświadamiam sobie, że pewnie jestem ranny i usiłuję się poruszyć. Wyciągam z trudnością głowę spod leżącego i mróz przebiega mi po kościach. Tuż przy twarzy widzę rozdarty kołnierz, z którego obficie ibluzga krew. W miejscu, gdzie była głowa, krwawe strzępy. Borykam się na próżno ze zwłokami, do połowy zasypany ziemią.[b] Nie mogę nawet krzyczeć, bo usta mam pełne piachu.[/b] Wreszcie ktoś przychodzi mi z pomocą. To Kogut przyczołgał się do mnie.
— To Janicki — krzyczy mi do ucha. — Czy pan nie ranny?!

Nie odpowiadam, bo szczęki zacisnęły mi się w jakimś skurczu i drżenie wstrząsa miną raz za razem jak w febrze. Usiłuję się opanować i 'machinalnie dotykam twarzy. Na ręce mam krew. Teraz dopiero czuję ją na karku i plecach. Wzdrygam się i robi mi się słabo. Kogut potrząsa mną, po czym pospiesznie zdejmuje mi hełm i rozpina bluzę.
— Czy pan nie ranny?!
Przeczę ruchem głowy i wskazuję na leżące koło mniezwłoki Janickiego. Usiłuję nie patrzeć na strasznie okaleczone ciało chłopca, na ruchliwe jeszcze palce, które co chwilę niby szpony chwytają ziemię, by znowu zesztywnieć z jakimś okropnym drganiem. Obracam się i siadam na dnie rowu, by doprowadzić się do porządku, lecz w głowie ciągle mi się kręci i jest mi niedobrze. Nie zważam ani na burzę, która kotłuje się nad nami, ani nie myślę o śmierci, której widmo w każdym skowycie pocisku natrząsa się z nas urągliwie. Przez wichurę nie ustających grzmotów artylerii dolatują wyraźnie jęki i wołania o pomoc. Słucham ich w jakimś dziwnym otępieniu. Z tego bezwładu, który trwa dość długo, budzi mnie znowu Kogut. — Niech pan się napije — krzyczy i podsuwa mi manierkę do ust. — Zaraz panu przejdzie... Chwytam ją i gwałtownie przechylam. Palący strumień dusi w gardle. Pociągam jeszcze kilka sporych łyków i robi mi się jakoś wyraźniej.
Tymczasem ogień artylerii przenosi się na Piotrków, bo na naszym zapleczu aż ziemia dudni od ciągłych wybuchów.— Czołgi idą!

Zrywam się z nagłym przypływem energii i patrzę przez lornetę na przedpole. Mimo wytężonej uwagi nic jednak nie dostrzegam. Bura płachta dymu wisząca nad stanowiskami 9 kompanii, a także nad drogą, uniemożliwia wgląd na odległą zapewne podstawę wyjściową broni pancernej nieprzyjaciela.Powoli jednak kudłate obłoki podnoszą się w górę i odsłaniają dalekie przedpole. Na szosie od strony Woli Krzysztoporskiej a także wzdłuż toru od Rozprzy pojawiają się jednostki pancerne. W tym momencie, gdzieś za nami, rozlega się potężny huk, jedeni drugi i przechodzi w salwy, od których wibruje powietrze. To nasza artyleria zakłada rygle ogniowe. Słupy ziemi strzelają gęsto w górę tuż przed formującym się nieprzyjacielem, po czym z wolna przesuwają się w głąb jego szyków. Wśród ustawicznych wybuchów czołgi niemieckie manewrują pospiesznie. To giną z oczu w ciemnej kurzawie, to znowu wynurzają się niespodzianie w różnych punktach przedpola. W ruchliwej zasłonie eksplozji wyglądają jak osaczone bestie, które szukają wyjścia z matni przez dymy i płomienie.Wreszcie ruszają. Natychmiast wzmaga się ogień artylerii z obu stron i łączy wkrótce w jeden potworny łoskot, który boleśnie zapycha uszy i świdruje w czaszce jednostajnym, wstrząsającym do głębi dudnieniem. Strzępiasty ocean wybuchów, miotany wściekle to w górę, to znowu spadający raptownie w czarnych kaskadach, zakrywa całe przedpole.

Patrzę uparcie przez lornetę na ową ruchliwą zasłonę, chcąc wyśledzić ruchy nieprzyjaciela, niemal pewny, że nie przekroczy tak silnej zapory ogniowej. Lecz nie, z chmury dymu wyłażą grupami szare cielska maszyn. Jest ich chyba kilkadziesiąt. Zjeżdżają z szosy i suną w kierunku na Wolę Rokszycką i las Kargał. Tam też prawie natychmiast przenosi się huraganowy ogień nieprzyjaciela. Widać wyraźnie, że zamierza on znowu uderzyć na prawe skrzydło naszego batalionu i okrążyć Piotrków od strony zachodniej. Już wychodzą z kolonii Krężna i z Gąsek. Bez końca wyjeżdżają spomiędzy zabudowań coraz to nowe jednostki i rozwijają się do ataku. Mimo ciągłych detonacji warkot motorów olbrzymiej grupy pancernej, jak szum dalekiej burzy, dochodzi do nas całkiem wyraźnie. Nad nią kłębi się aia dużej przestrzeni biały, migotliwy obłok kurzu, który rośnie z każdą chwilą i wydyma coraz bliżej prawego skrzydła naszego batalionu, niby apokaliptyczna bestia, 'która wysuwa wolno macki w stronę swej ofiary, by nagle ją uchwycić i zdławić bez walki. Na próżno nasza artyleria czyni wysiłki, by osadzić wroga na miejscu. Szybkie bezładne salwy padają to za blisko, to znowu gdzieś na tyły nieprzyjaciela, który błyskawicznie formuje się do natarcia i plując ogniem już sadzi na pozycje 8 kompanii. Nieliczne działka naszej obrony iprzeciwpancernej otwierają gwałtowny, nerwowy ogień, lecz te rozpaczliwe strzały nie wstrzymują już rozpędzonej żelaznej nawałnicy. Zawierucha artylerii nieprzyjacielskiej, ryjąca drogę posuwającym się oddiziałom, już rumęła na stanowiska prawego skrzydła, wyrywa chmury ziemi w powietrze i przewala się na las...

Bura mgławica, bijąca wysoko w niebo, zakrywa wszystko. Mimo dość przejrzystej operacji okrążenia, Niemcy jednak nie zrezygnowali z uderzenia od frontu, bo w drugim rzucie znowu pojawiają się na szosie pancerne wozy i zmierzają wprost w naszym kierunku. Poza tym z jednej i drugiej strony toru widać w tyralierze ogromne czołgi rozpoznawcze, które ostrzeliwując nasze pozycje, choć bardzo wolno, przecież posuwają się naprzód. Niektóre z nich stoją w miejscu, jakby oczekiwały na rozwój akcji lub resztę jednostek wspierających. Obserwujemy je ze szczególną uwagą, gdy nagle, gdzieś w rejonie Krzyżanowa, dostrzegam jakieś ruchome punkty wcale nie podobne do broni pancernej. To samochody ciężarowe, którymi Niemcy pewnie podwożą piechotę. Tymczasem grupa nieprzyjacielska, posuwająca się po szosie w drugim rzucie, za miejscowością Bujny rozdziela się na dwa człony. Jeden w sile dywizjonu lekkich czołgów szybko wpada w lukę między stanowiskami 9 i 8 kompanii i ostrzeliwując się gęsto okrąża las Kargał odstrony wschodniej. Drugi człon złożony z samochodów pancernych uderza na 1 pluton 9 kompanii, siedzący okrakiem na drodze.
Pojawiają się znowu błyszczące krechy samolotów na horyzoncie. Nadlatują szeregami i sypią gęsto małymi, rozpryskującymi bombami, z których wybucha ogień i jakiś tłusty dym.

Mimo piekielnych odgłosów walki na skrzydle, pilnuję jednak ciężkich maszyn, które zbliżają się polami. Jest ich na przedpolu coraz więcej. Doskonałe widać ich potężne sylwety i długie lufy dział szturmowych. Krótkie błyski wykwitają to tu, to tam i równocześnie słychać jękliwy szum pocisków. Zrazu pojazdy posuwają się wolno, formując dość gęsty szyk, wreszcie nabierają rozpędu i sadzą wprost na wysunięte pozycje 9 i 6 kompanii.Gwałtowny ogień działek przeciwpancernych oraz terkot broni maszynowej rozlega się na całej linii. Wreszcie salwy i pojedyncze strzały z broni ręcznej, coraz szybsze, coraz bardziej gorączkowe,.. Nagle głuszy wszystko huraganowy łoskot granatów i ciemna gęsta zasłona zakrywa walczących. Tylko tu i ówdzie błyskają co chwilę żółte lub czerwone ogniki.

Wlepiamy oczy w tę potworną burzę, która szaleje przed nami. Straszny niepokój i bezczynność duszą za gardło jak zmora. Jeszcze chwila i z rudej mgły, poprzecinanej nożycami promieni słonecznych, wypadają zrazu pojedynczo, następnie grupkami nasi strzelcy i pędzą ile sił ku naszym stanowiskom, a niemal na karkach siedzą im niemieckie czołgi i koszą z brani maszynowej uciekających. Ten i ów, czując, że nie ujdzie, zatrzymuje się nagle, wali granatem i pada na ziemię tratowany przez rozpędzoną maszynę. Patrząc na tę rzeź ogarnia nas przerażenie, lecz momentalnie budzi się i wściekłość. Żądza krwawej zemsti to natychmiast wywołuje jakąś zbiorową gwałtowną reakcję. Słyszę podniesione, wzburzone głosy i niektórzy strzelcy zrywają się ze stanowisk.
- Nie ruszać się z miejsca ibez rozkazu — krzyczę, choć sam nie mogę oipanować dzikiej chęci działania, bez wzglądu na skutek, byle tylko nie tkwić bezradnie w tym przeklętym rowie.

Rozzuchwaleni przerwaniem pierwszej linii pędzą naprzód i w liczbie kilkunastu maszyn zajeżdżają nas z różnych stron, waląc z działek i broni maszynowej. Obrzuceni seriami granatów wycofują się jednak szybko i zataczając łuk wracają ku stanowiskom 9 kompanii, prażąc w plecy dogorywającej obronie. Wydaje się, że był to tylko silny rekonesans dla sprawdzenia naszych stanowisk i nieprzyjaciel przygotowuje się do ostatecznej rozprawy z namii, bo mimo przełamania pierwszej linii nie angażuje się dalej, lecz formuje duże jednostki daleko w tyle. Olbrzymia grupa pancerna zalega pola i zagrody aż hen gdzieś po Kisiele i poruszając się w miejscu rośnie ciągle, wzbijając tumany kurzu. W tej dość gęstej zawiesinie widzę jednak przez lornetę na dalekim przedpolu grupki piechoty, które mimo zachowywanej ostrożności od czasu do czasu ukazują się za czołgami.
— Chłopcy! Za czołgami nieprzyjacielska piechota! Ckm i wszystkie rkm-y ognia!
Rozlega się suchy terkot broni maszynowej. Od szosy aż po Milejów na całej szerokości frontu rośnie potworna szachownica ciężkich maszyn. W rażących promieniach słonecznych żelazne potwory nabierają niebywałych rozmiarów. Wrażenie jeszcze się potęguje, gdy na nierównościach terenu przód wozu dźwiga się ciężko w górę niby ogromna pięść, która ma zadać druzgocące uderzenie.

Dla wsparcia grupy pancernej ukazują się znowu eskadry lotnictwa. Mkną z piorunującą szybkością, tworząc jakby ruchomy dach, z którego lecą bomby i sypią się na nas strzały z broni pokładowej nieprzerwaną ulewą. Tuż za nami maszyny nagle się podrywają i niemal pionowo pną się w górę, by dać miejsce następnym ryczącym szeregom, z których zieje ogień i żelazo. Kurzawa piachu i dymu pełna huków i dzikiego warkotu, kotłująca się to na ziemi ito znowu bijąca wysoko, czyni wrażenie jakiejś piekielnej machiny, której błyszczące ramiona kręcą się w wariackim młyńcu i sieką i młócą i miażdżą wszystko na swej drodze. Obsypywani co chwilę ziemią, kulimy się w coraz ciaśniejszych rowach i patrzymy z niepokojem już nie na eksplozje, lecz na miotane w powietrzu masy piachu i kamieni, które tu i ówdzie spadają z szumem i usypują niespodzianie wysokie mogiły. Teraz widać już wyraźnie piechotę, która nagle zrywa się z miejsca i biegnie za czołgami. Jest ich chyba batalion. Tłoczą się za wozami, na ramionach karabiny maszynowe z długimi pasami naboi, na hełmach SS. To Leibstandarte, krwawa drużyna Adolfa Hitlera!

Chwytam za karabin i mimo rozdygotanych nerwów szukam muszką większego zgrupowania. Błyskawica ognia przebiega raz za razem wzdłuż naszych pozycji. Wzmożony ogień z broni maszynowej i salwy ręczne powodują zamieszanie wśród nieprzyjaciela. Gęsto ścieląc trupem otwartą przestrzeń Niemcy wycofują się w popłochu lub grupkami chronią się za wozy pancerne. Walimy w rozproszone oddziały, póki ostatni piechur nie znika z pola widzenia.Z lewego skrzydła za torem dolatuje coraz gęstsza strzelanina, a także detonacje granatów. To nieprzyjaciel już dosięgnął 4 kompanii, która broni się zażarcie. „Niemcy biją na skrzydła, planują więc okrążenie" — myślę z niepokojem, nie spuszczając jednak oka z coraz bliższej wielkiej grupy czołgów. Dobrze, ale dlaczego nasza artyleria przerwała ogień? Czyżby zmienili stanowiska, a nas tu pozostawili bez osłony?

Teraz dopiero zdaję sobie sprawę, że już dłuższą chwilę strzela tylko broń maszynowa i kilka działek przeciwpancernych, ale ognia 19 pal-u ani 19 dac-u z rejonu Piotrkowa wcale nie słychać. A może Niemcy przebili się przez nasze linie obronne i są już w mieście? Może jesteśmy okrążeni i za chwilę, dostaniemy się w kleszcze, z których nie ma wyjścia. Jeśli im tak zależy na Piotrkowie, jako kluczowej pozycji do dalszego natarcia — jak mówił pułkownik — to z pewnością... Potężny huk na prawym skrzydle kompanii, który głuszy wszystko, przerywa moje rozmyślania nad sytuacją. W pierwszej chwili nic nie mogę rozeznać, bo gęsty dym przesłania stanowiska obydwu plutonów. Patrzę wzdłuż drogi na Bujny. Sznur nieprzyjacielskich czołgów i samochodów pancernych pędzi szosą i wpada w ową chmurę dymu, z której błyskają ogniki strzałów. Nagły krzyk odrywa moją uwagę od następującego nieprzyjaciela.
— Niemcy przerwali obronę! Są już w Piotrkowie! — Wpada do nas jakiś strzelec z 1 plutonu. Bez hełmu, w rozdartej bluzie miota się jak szalony i wymachuje rękami. — Wszystko stracone! Dowódca kompanii zabity!
Kogut chwyta go za ramię, lecz ten wyrywa się gwałtownie, wyskakuje z rowu i zasłaniając głowę rękami w olbrzymich susach pędzi do tyłu. Nagle wyprostował się, drgnął jak od uderzenia i pada między fałdami zrytej ziemi. W tej chwili grupa pancerna, znajdująca się przed nami, przyspiesza biegu (...)

Przy okazji prośba o info na priva gdyby coś ktoś znalazł tam z 1939 - nie chodzi mi o fanty, tylko o same detale z walk - czysto historyczno/badawcze podejście ... Smile

No i pamiętajcie o tym miejscu:
[Obrazek: 86248846tw2.jpg]
[Obrazek: 31896730on6.jpg]
Tylko guziki nieugięte
przetrwały śmierć świadkowie zbrodni
z głębin wychodzą na powierzchnię
jedyny pomnik na ich grobie
i dymi mgłą katyński las (...)
Odpowiedz
#25
:hurra: I to mi się podoba :clap:
Odpowiedz
#26
Tak na zakończenie kolego Said , szukasz "ICH" a możesz do nich wpaść i ciekawy jestem czy "ONI" maszerując do Piotrkowa też zadawali sobie Twoje często powtarzane pytanie "CZY WARTO ? "


Załączone pliki Miniatury
       
Odpowiedz
#27
Amen ...
Warto o tym pamiętać, wyciągając z ziemi "nudną" łuskę wrześniową ...
Kto wie czy nie wystrzelił jej ktoś, kto w tej chwili chciał krzyczeć z przerażenia, tylko właśnie miał usta pełne piachu ...
Tylko guziki nieugięte
przetrwały śmierć świadkowie zbrodni
z głębin wychodzą na powierzchnię
jedyny pomnik na ich grobie
i dymi mgłą katyński las (...)
Odpowiedz
#28
spacerowalem po lesie Kargał nic tam nie bylo ciekawego tylko zastanawialem sie skad szedl atak niemiecki
Odpowiedz
#29
Po której stronie trasy chodziłeś patrząc w stronę częstochowy? Byłeś w tym lasku czy na polu? Teren odwiedzany podobnie Jak Borowa..
Odpowiedz
#30
w lesie i na polach sprawdzilem tez pola w okolicach dworku pracuje tam niedaleko
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości